Pociąg do Darjeeling? Prawie!
Ostatnio dużo czasu spędzam w pociągu. Niby nic takiego, ale sprawia, że się uśmiecham, bo oto kolejny wpis z koleją w tle. No, ale skoro blog nawiązuje w pewien sposób do podróży, to chyba nikomu nie będzie przeszkadzało, że po raz kolejny jadę w Polskę? Tym razem jak nie trudno zgadnąć, udałem się na południe – co chyba jest oczywiste, skoro zawsze startuję z Gdyni :-). Mój cel: Kraków – herbaciarnia Czarka.
Kraków przywitał mnie chłodno, co po dość długiej podróży pociągiem nie było zbyt przyjemnym doświadczeniem. Na szczęście delikatna mżawka szybko zagnała nas do hostelu, gdzie trzeba było zaplanować kolejny dzień i napić się gorącej herbaty. Towarzyszką mojej podróży była moje dziewczyna – Sandra, o której jeszcze pewnie przeczytacie. Krakowska „Czarka” była jedynym herbacianym punktem tej wyprawy, dlatego odwiedziny zaplanowaliśmy jeszcze przed południem.
Herbaciarnia Czarka i Kraków – połączenie idealne.
Z Mariuszem – miłośnikiem herbaty, który od 10 lat prowadzi firmę herbacianą, umówiłem się na godzinę 11:00. Spotkanie miało być krótkie, więc nastawiałem się raczej na eksplorowanie zakątków tej krakowskiej herbaciarni w duecie: Sandra i ja. Oczywiście znów miałem rację – „miało być”, gdyż jak się okazało, właściciel Czarki poświęcił nam dużo więcej czasu niż zakładaliśmy wcześniej.
Aby wejść do sklepu przy ulicy szpitalnej, najpierw trzeba przejść przez drzwi do cerkwi prawosławnej, co sprawia, że czuje się tam wyjątkowy, mistyczny klimat. Gdy weszliśmy, przywitał nas Konrad, którego kojarzę z filmików o herbacie. Po krótkiej rozmowie, pojawił się Mariusz, który zaproponował herbatę. W tej kwestii zdałem się na jego wybór, gdyż przy Konradzie i Mariuszu jestem prawdziwym amatorem herbat. Czym mnie poczęstowali? Znakomitym Fenghuang Dan Cong Yu Lan Xiang, jak się dowiedziałem chwilę później, jednym z najlepszych oolongów w ich ofercie.
Tak podana herbata oolong smakuje na prawdę wybornie, szczególnie, że panujący tu klimat zachęca do refleksji: wysoki cerkiewny sufit, przyjemne światło, pracownicy zajęci dostawą na zapleczu, no i oczywiście aromat znakomitej herbaty. A to przecież „tylko” sklep. Chociaż rozmowa trwała w najlepsze, zastanawiałem się, co będzie dalej.
Co ciekawe, w tak zwanym międzyczasie, w głowie rodzi mi się myśl, którą później jeszcze potwierdziłem, zarówno tego dnia w Krakowie, jak i po powrocie do Gdyni, w rozmowie z Anią – „pijakiem herbaty” ze Szczecina. O co chodzi? Herbaciarze to gaduły! Spotykasz takiego i jeśli choć trochę interesujesz się herbatą – tematy nigdy Ci się nie kończą. Serio. Dlatego apel do ludzi związanych w jakikolwiek sposób z herbatą – zróbmy maraton herbaciany, żeby obalić tę tezę?
Glina, czy porcelana do herbaty?
Siorbnij sobie, bo herbatę trzeba siorbać.
Mówię do Sandry, która bardziej zainteresowana jest przepiękną japońską porcelaną, a nie piciem herbaty. Dlatego też nasza rozmowa w bardzo płynny sposób kieruje się ku czajnikom, czarkom, gaiwanom i innym wyrobom z gliny i porcelany.
Herbaciarnia Czarka, czyli herbata pod ziemią…
… a dokładniej w piwnicy. Miejsce, które gorąco polecam, nawet najbardziej leniwym. Bo przecież być w Krakowie i nie pójść na spacer po Starym Mieście, to wręcz grzech. Podobnie, nie wypada idąc ulicą floriańską (z widokiem na Bramę Floriańską bądź Kościół Mariacki) nie odwiedzić Czarki.
Przechodząc z ulicy szpitalnej na floriańską, towarzyszyło nam słońce, które mimo wiatru, dawało przyjemne ciepło. Możliwe, że to był powód, dla którego turyści postanowili pójść na spacer. Podobno, gdy Mariusz jako dziecko bawił się z kolegami w śmigus-dyngus, nie było tu kogo oblewać wodą. Szkoda, że teraz dzieci wolą komputer, bo czasy zdecydowanie się zmieniły. Przynajmniej turystów na ulicach jest więcej.
Gdy zajęliśmy miejsce przy stoliku, Mariusz parzył dla nas kolejną herbatę. Był to idealny czas, by rozejrzeć się dookoła. Herbaciarnia znajduje się w piwnicy, więc, gdyby nie sztuczne światło, panowałaby tu ciemność, bo przez małe okienko wpadało jedynie trochę światła. Cicha, spokojna muzyka. W rogu na przeciwko, student sinologii czytał przy herbacie jakieś notatki zapisane po chińsku. Obok nas szepcząca para, a za dużym filarem kolejna – głośna i śmiejąca się co chwilę. My w oczekiwaniu na tajwańską czarną herbatę Hong Cha, rozmawialiśmy o murach, które nas otaczają. To prawie jak podróż w czasie do średniowiecza.
Właściciel herbaciarni „Czarka” wrócił do nas z zaparzoną przez siebie herbatą. Gdy powąchałem liście, a później napar, zrozumiałem jak mało herbat jeszcze wypiłem… Mariusz płynnym ruchem ręki najpierw „nabrał” powietrze do naczynia, a później podał cha hai (z chińskiego 茶海 – specjalne naczynie, które służy do rozlewania herbaty), byśmy poczuli zatrzymany tam aromat. To było coś niesamowitego. Zapach przypominał czekoladę, ale był łagodny. Później, wydawało mi się, że czułem orzechy, ale mogłem się mylić. Smak – zupełnie niepodobny do herbat czarnych, które miałem okazje kosztować do tej pory. Jeśli pijecie herbatę czarną – gorąco polecam, ale przygotujcie się na pozytywny szok. Jest to świetna herbata na prezent dla herbaciarza. Pakowana w puszkę nie tylko ciekawie się prezentuje, ale pozwala tym samym zachować jej walory na dłużej. Powiem krótko – Taiwan Hong Cha, to genialna herbata!
Rozmowę na tematy herbaciane, rozpoczęliśmy dopiero pijąc Hong Cha. Choć jak wspomniałem wyżej, chyba każdy miłośnik herbaty to gaduła, Mariusz opowiadał tak dobrze, że w pewnym momencie zaczęli go słuchać ludzie siedzący obok nas. Tematy, które poruszyliśmy to między innymi kultura herbaciana, rozwój świadomości Polaków, rejony uprawy, czy zanieczyszczenia herbaty (od jakiegoś czasu mój ulubiony temat). Oczywiście było tego dużo więcej, ale musiałbym chyba przygotować o tym kolejny wpis. W każdym razie, doświadczenie i wiedza, którą przekazuje Mariusz Zygmunt to ogromny skarb, choć sam chyba jest zbyt skromny, żeby to przyznać.
Wyjście z herbaciarni Czarka w Krakowie…
Podsumowując, chciałbym zostawić Was z pewną myślą, która pojawiła się podczas rozmowy. Czy wyobrażacie sobie, że podczas zbierania ziemniaków – tak bardzo popularnych w Polsce – przyjeżdża do nas grupa obcokrajowców i zachwyca się gatunkami, rodzajami i tym jak świetnie to robimy? Do tego robią zdjęcia, sami próbują wykopać kilka sztuk z ziemi i cieszą się przy tym jak dzieci. Absurd? A może my na plantacji herbaty wyglądamy właśnie tak? Odpowiedzi nie znam, ale obiecuję, że zapytam, gdy tylko taka możliwość się nadarzy.
komentarzy 14
Dziękuje za ten artykuł, nie wiedziałam, że jest takie super miejsce w moim ukochanym Krakowie. Następnym razem jak tam będę to na pewno odwiedzę
Proszę o mnie wspomnieć przy okazji odwiedzin w Czarce 🙂
O wow! Dopiero jak zobaczyłam fotografię z półkami pełnymi herbaty skojarzyłam to miejsce. Też tam byłam w 2010, na pierwszym roku studiów. Świetny klimat, a herbata…niezwykła. Chociaż, jako herbacianemu ignorantowi, trudno mi dokonać profesjonalnej oceny 😛
Angeliko, najważniejsze, że herbata była niezwykła. Złej na pewno nie dostałaś 😛
O tak, z Mariuszem można rozmawiać godzinami, a wiedzę ma niesamowitą. Pamiętam, gdy uczyłam się parzyć herbatę i nie wiedziałam jak podejść do indyjskiego Pai Mu Tana to z jego wyjaśnień niewiele wtedy zrozumiałam. Teraz wiem jak mało wtedy wiedziałam i jak dużo nauczyłam się od tego czasu. Tak, Mariusz to gaduła, ale też świetny nauczyciel 🙂
Jak widać warto uczyć się od najlepszych 🙂
Uwielbiam za to gadulstwo herbaciarzy:). A poza tym też fakt, że pijąc tę herbatę łykamy też trochę z kultury japońskiej zapewne, mianowicie zauważam, że i ja i inni jakby kolejność wypowiedzi czy też pierwszeństwo wypowiedzi odruchowo oddają osobie, którą w temacie bardziej szanują. Mimo, iż sami stoją już na palcach, bo mają coś do powiedzenia;).
Czarka! Byłam tam aż dwa razy, czyli tyle co i w Czajowni:). I tak jak w Czajowni spotykałam się ze znajomymi, rozmawiałam, tak w Czarce były to raczej spotkania kameralne, a bardziej zaszycie się z współpodróżnym lub sama na chwilę przy herbacie. Napisałeś, że grzechem jest nie zajrzeć do Czarki łażąc po rynku, ale… pamiętam, że zarówno za pierwszym razem jak i drugim mimo posiadania adresu (nawet jak już raz tam byłam) to ciężko mi było znaleźć wejście do Czarki schowane w bramie koło Desy.
I witrynka z dzbanuszkami hipnotyzuje pięknem.
Gadulstwo jest fajne, dopóki ktoś nie gada bzdur :-).
Ja prawie zawsze stoję na palcach żeby coś powiedzieć, aż ciężko czasami, bo potem gubię wątki. Ale jeśli o herbatę chodzi, to staram się słuchać jak najwięcej. Wtedy „chłonę”.
Czarka jest schowana, to fakt, ale wbrew pozorom nie jest tam trudno dojść. Trzeba chcieć 🙂
Pamiętam jak kiedyś Robert Tomczyk zasugerował podobną myśl, jak u Ciebie w ostatnim akapicie. Tyle tylko, że nie o ziemniakach, a o jabłkach 😉 Ale to porównanie i tak było przezabawne 🙂
Czarkę sam wspominam bardzo dobrze, zarówno atmosferę, jak i smaki herbat. Na pewno będę tam wracać.
Możliwe, że gdzieś to wyszło właśnie od niego… u herbaciarzy ten łańcuch połączeń jest raczej niewielki ;-).
Czarka jest świetna, ale w Warszawie też coś pokażesz co?
Coś w tym jest, że herbaciarze to gaduły 😀 To jest niesamowite, ale prawda jest taka, że tematy się chyba nigdy nie kończą… A jeżeli jeden się kończy, to w tle pojawia się już kolejny. I to jest ta niesamowita właściwość herbaty… wyjątkowa! 🙂
Haa… ostatni akapit jest genialny. 🙂 Być może tak jest, przy czym pomyślałem sobie o jednym… 🙂 Dla Chińczyków, herbata to codzienność. Tak samo jak ziemniaki… jednak zbiór i zachwyt nad wspomnianymi ziemniakami, porównałbym raczej do zachwytu europejskich turystów nad zbiorem i gatunkami ryżu – a to raczej nie ma miejsca 🙂 Chyba że zachwyt wzbudzić może „system” w jaki jest on posadzony – z tą stopniowo spływającą wodą itd. Jednak mam nadzieję, że zachwyt nad herbatą, jej liśćmi, plantacjami jest bardziej uzasadniony. 🙂
Pozdrawiam serdecznie, Łukasz.
Łukaszu – też mam taką nadzieję. Szczególnie, że pyry to pyry, a herbat jest tak wiele 😉
Myślę, że miłośnik i znawca ziemniaków mógłby się poczuć urażony ;). A wprawiony kucharz też by się pewnie oburzył, bo sposób przygotowania i wykorzystania pyr jest cała masa :D. Tak z przymrużeniem oka ;).
A zupełnie serio – każdy temat wydaje się „płytki”, dopóki nie zaczniemy go zgłębiać i się nim interesować :).
Dlatego, że ja jestem ziemniaczany ignorant ;-).
Zgadzam się z Tobą, w kwestii zainteresowań. Mam tylko nadzieję, że żaden fan ziemniaków nie będzie zły 🙂