Herbaciana Praga – Boże, jak tu zimno!
Niestety, humor po podróży nie był już taki dobry jak dnia poprzedniego. Do tego kiepska pogoda potęgowała poczucie beznadziei. Mimo to, starałem się myśleć pozytywnie, dlatego postanowiłem poszukać miejsca z darmowym wi-fi. Zabytki od razu odpuściłem – szkoda mi było kasy, której i tak nie miałem, turyści – ciężko ich omijać z wielkim plecakiem, no i pogoda – zdecydowanie nie sprzyjała herbacie pod chmurką. A tak na poważnie – po prostu nie chciało mi się łazić – przyjadę tu pozwiedzać kiedy indziej. Moim głównym zadaniem było przekonanie się, które herbaciarnie w Pradze warte są odwiedzenia. Przynajmniej te, do których będzie możliwość wejść przed odlotem na Sri Lankę.
Z Michałem, moim słowackim hostem z Couchsurfingu umówiony byłem dopiero na późny wieczór, więc po wymianie złotówek na korony, ruszyłem w poszukiwaniu celu. Długo nie musiałem szukać – darmowe wi-fi i Google Maps, pokazało w okolicy co najmniej pięć czajowni. Moja radość jednak nie trwała zbyt długo, bo we wszystkich „pocałowałem klamkę” – czynne dopiero od 14:00.
Mogłem się tego spodziewać, w końcu to stolica i zapewne koszt utrzymania takiego lokalu w centrum jest wysoki. Pojawia się też kwestia odpoczynku po sobocie. Komu normalnemu chce się przychodzić w niedzielę o 8:00 do herbaciarni? To chyba musi być polski podróżnik, który jedzie na Sri Lankę tylko po herbatę – czyli z definicji nienormalny.
Praska czajownia u Złotego Koguta
Byłem pierwszym klientem, ciężko więc się dziwić, że obsługa troszkę opieszale się mną zajmowała. Jednym słowem, nie zaiskrzyło między nami i zostałem odebrany jako totalny amator herbaty. I choć jest to prawda, nie poczułem się z tym najlepiej. Zamówiłem więc Fancy Oolonga i usiadłem w zacisznym miejscu, z dala od ludzi, których z resztą i tak przecież nigdzie dookoła nie było.
Po chwili otrzymałem termos, ogromną czarkę i dzbanuszek z suszem. Nic mi więcej do szczęścia nie było potrzebne. To był idealny czas, żeby podsumować poprzednie dni i przygotować się na kolejne. Znalazłem też dłuższą chwilę na refleksję, bo przecież samotna podróż powinna zmuszać do myślenia o sobie, życiu, planach i zmianach które się w człowieku dokonują. Właśnie wtedy zdałem sobie sprawę, że zrzuciłem pęta szarej rzeczywistości i jestem gotów, by ruszyć w drogę ku herbacie i poznaniu siebie – własnych słabości i mocnych stron. Zacząłem też cieszyć się chwilą i postanowiłem od tej pory korzystać z każdej minuty, z każdego doświadczenia wynieść lekcję. Jak się później okazało – herbaciarnie w Pradze, są ku temu świetną okazją.
Jak smakowała mi sama herbata? Była dziwna. To kolejny oolong, który jest całkiem inny niż te z którymi miałem styczność do tej pory – ani nie wyglądał, ani nie pachniał, ani nie smakował jak pozostałe. Stwierdziłem, że widocznie wypiłem jeszcze zbyt mało herbat w swoim życiu i próbowałem ocenić zawartość czarki. Początkowo, herbata niezbyt wyrazista, zmieniała się z każdym parzeniem. Im więcej parzeń, tym bardziej czułem goryczkę, choć nadal pozostawała bardzo delikatna. Mocno też mnie „kopnęła”, gdyż zanim odwiedziłem kolejną herbaciarnię, energii nie brakowało mi jeszcze długo.
Gdy wody w termosie zdawało się być coraz mniej, a ja kończyłem swoją drugą wizytę w toalecie, zauważyłem, że w rogu sali, obok której piłem herbatę, siedzi para. Rozmawiają. Ni w ząb nie rozumiałem o czym mówią i choć do tej pory język czeski wydawał mi się śmieszny, zacząłem uważniej wsłuchiwać się w wypowiadane słowa. Cóż za poezja – brzmiało na prawdę ciekawie. Przypomniał mi się ulubiony czeski pieśniarz, kompozytor i poeta, którego moi rodzice wręcz uwielbiają – Jaromir Nohavica. Postanowiłem w jakiś sposób tej uroczej parze podziękować i szybko wydarłem kartkę z zeszytu, i podarowałem ten świstek zanim zdążyli wyjść. Treść zbliżona była mniej więcej do tego:
Choć kompletnie nie rozumiem o czym mówicie, macie wspaniałe głosy. Przyjemnie się Was słucha w tle, gdy siedzę tu i popijam sobie herbatę
Jakież było moje zdziwienie, gdy chłopak z dziewczyną weszli do okupowanego przeze mnie i moje graty pokoiku i z uśmiechami od ucha do ucha podziękowali za przemiłą wiadomość. Właśnie wtedy dotarło do mnie, że uśmiech jest darmowy, a prawienie komplementów zupełnie obcym ludziom, przynosi frajdę obu stronom.
Herbaciarnia Čajovna Šamanka
Przyznam szczerze – trochę mi się nie chciało chodzić bez celu po praskim centrum, dlatego zrobiłem małe zakupy na nadchodzącą podróż i poszedłem coś zjeść. Podładowałem baterię w telefonie i dzięki cudownemu wynalazkowi jakim jest wi-fi, znalazłem herbaciarnie w Pradze, które znajdują się w pobliżu mieszkania mojego hosta. Tutaj, obsługa bardzo miła i uśmiechnięta. Pani wskazała mi miejsce, gdzie będzie mi wygodnie i będę mógł posiedzieć tu aż do 23:00 w ciszy i spokoju. Genialnie, szkoda, że po pięciu minutach prawda okazała się nieco inna.
Zamówiłem herbatę – Che Tai Nguyen – zieloną, wietnamską i usiadłem wygodnie na jednym z miejsc. Było na prawdę sympatycznie, gdyż siedziałem sam i nikt mi nie przeszkadzał. Mogłem delektować się herbatą i porozmyślać, obudzić w sobie duszę introwertyka. Idealne warunki, żeby zrelaksować się i oczyścić umysł przez podróżą. Błogostan legł w gruzach, gdy pomieszczenie nawiedziła osoba, dzięki której moja opowieść wydaje się jeszcze śmieszniejsza niż wtedy w innej praskiej herbaciarni: „Szamance”
Dziewczyna usiadła i zaczęła czytać książkę. Będzie dobrze – pomyślałem – posiedzimy sobie w spokoju, każdy w swoim świecie. Moja koleżanka, zaczęła jednak grać symfonie podciągania nosa. Potrafię zrozumieć, że ktoś jest lekko przeziębiony i nie ma chusteczki – na prawdę. Oliwy do ognia dolała szisza, którą przyniosła pani z obsługi. Ponownie – nie miałem nic przeciwko fajce wodnej w herbaciarni do tego momentu. Ona jej nie paliła – ona ją kopciła jak Smok Wawelski. I tak na zmianę: szisza – podciągnę nosem – szisza – podciągnę nosem. A ja udaję, że nic się nie dzieję. Mówię w myślach: masz swoją herbatę, to się nią zajmij, zmień miejsce. Jesteś facetem, potrafisz się wyłączyć na to co cię otacza.
Nie umiałem, ale duma nie pozwalała mi opuścić zajętego wcześniej miejsca – było zbyt wygodnie! Tym właśnie sposobem, biłem się po twarzy, udając, że przecież ani trochę mi to nie przeszkadza. Przynajmniej herbatka była wyśmienita. Gdy dziewczyna wyszła, poczułem ulgę, jakby kamień spadł mi z serca. Zrozumiałem też, że jestem głupi, bo normalny człowiek, po prostu by wyszedł, albo zwyczajnie zaproponował chusteczkę, ale jak wspomniałem wcześniej – chyba nie jestem normalny :-).
Cześć, jestem Michał – CouchSurfing działa!
Telefon od Michała, mojego hosta, ostatecznie zakończył moje męki. Choć druga herbaciarnia w Pradze była wspaniała, zacząłem marudzić – ale to chyba zmęczenie dawało się we znaki. Mieszkanie na szczęście było blisko, więc po pięciu minutach witałem się z gościnnym Słowakiem, mieszkającym od jakiegoś czasu w Pradze. Byłem głodny i zmęczony, co było oczywiste nie tylko dla mnie. Była już 22:00, a ja musiałem wstać o 02:00, żeby dojechać na lotnisko. Ostatecznie i tak spałem niespełna dwie godziny, gdyż rozmowa z Michałem była tak ciekawa, że wątki zmieniały się bardzo płynnie i jakby nie chciałby się skończyć.
Ten bardzo intensywny dzień, zakończyłem zrobieniem kilku bułek w towarzystwie kota, który gdyby mógł, wszedłby mi na głowę. Wziąłem prysznic i zasnąłem w łóżku – po raz ostatni przed moją kilkunastogodzinną podróżą samolotem do Colombo…
komentarzy 10
Dobrze wiedzieć, bo niedługo wybieram się do Pragi 🙂
Widać, że fajne miejsca. Z chęcią bym się wybrała tam. Może w niedalekiej przyszłości… Kto wie. 🙂
A z tą dziewczyną i jej noskiem to świetnie Cię rozumiem i podziwiam. 😀 Ja to pewnie bym wyszła albo podała chusteczkę. 😉 Nie lubię takiej „muzyki”. 🙂
Testowałem swoją cierpliwość 😀
A ja lubie takich nienormalnych turystów 🙂 Pomysł na liścik do nieznajomych – super!
W Krakowie jest parę fajnych czajowni (przynajmniej kiedyś były, za moich czasów licealnych, treningami kendo i fascynacją Japonii, często je odwiedzałam). Praskie propozycje są fajne, nadzieję, ze kiedyś uda mi się je poznać. Mój mąż jest fanem Oolong, ja wolę delikatniejszą Senche 🙂
Moi znajomi prowadzą herbaciarnie w okolicy Kościoła Mariackiego. Są świetne! Zazdroszczę Ci tego okresu liceum, gdzie mogłaś odwiedzać te miejsca ;-). Pozdrów męża w takim razie – Oolongi to moje ulubione herbaty 😉
Ooo super, słyszałam, ze coś się otwarło na miejscu Sfinksa (obok Kościoła Mariackiego, kamienica w której kiedyś był Empik) Pozdrawiam męża 😀 ale mnie Oolong śmierdzi rybą 😀
Pingback: Herbata rośnie w dżungli! – Kurs na herbatę
Ta historia ze Smokiem Wawelskim w herbaciarni jest niezawodna! Najgorsze w tym wszystkim jest to, że teraz wydaje mi się to śmieszne (a przede wszystkim genialnie się to czyta)… jednak gdybym był na Twoim miejscu, nie wiem, czy mój stoicki spokój by się nie wyczerpał przy tej… „przesympatycznej” panience z książką… 😉
Mi się przyjemnie czyta takie komentarze! A co do historii – życie pisze najlepsze scenariusze, a koleżanka trochę na swój sposób zepsuła mi wizytę w herbaciarni. Z drugiej jednak strony – może wróciłbym z herbaciarni znudzony i bez ciekawszych historii, gdyby jej tam nie było? Kto wie? 🙂